poniedziałek, 31 stycznia 2011

Ostatni tydzień Januarego by K. (bez praw autorskich)

Widzę, że degustacja niektórym wchodzi w nawyk… NICE… Tylko żebyśmy nie musieli Was odwiedzać w jakimś przybytku odwykowym;))
W ramach tej dyskusji ja podzielę się również „perełkami winnymi”, które udało mi się spożywać w ostatnim tygodniu, a które w jakiś tam sposób zapadły w moją pamięć (opis smaków i zapachów jednak sobie podaruję, gdyż – tak jak kolega Ukaszek – cierpię na amnezję w tym temacie):

1.       Wspominana już przez Męża mojego flacha od Mielżyńskiego:


Myślę, że R. już dostatecznie zareklamował to wino i nie będę się tu więcej strzępić.

2.       Wspaniałe białe (i tu skrzywienie Konkubinactwa z Saperskiej) wino z Nowej Zelandii do nabycia u Marka Kondrata:

I tu sobie pozwolę na lekkie popłynięcie, gdyż wino to zakupiliśmy już 3 raz i jeszcze mi się nie znudziło – zapach REWELACYJNY (powiedziałbym nawet, że nos w tym winie robi największe wrażenie): świeży jak bryza morska, mieszanka cytrusów i kwiatów (Madzik by pewnie rozpoznała nawet jakich), właściwie to za każdym razem mam ochotę go całego „wywąchać”. Smak – równie orzeźwiający, owoce cytrusowe z minimalną, ledwo wyczuwalną goryczką przy końcu, co ja osobiście uwielbiam w winach. Wino to jednakże niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo – pije się toto jak domową, dobrze schłodzoną lemoniadę i znika w zastraszającym tempie, a procenty jednak ma. Myślę, że rewelacyjna pozycja na letnie upały – z pewnością to sprawdzę;) No i ostatnia rzecz – cena. Można kręcić nosem na 39 zł, ale po pierwsze – doznania są tego warte, po drugie – inni producenci z regionu Malborough (koniecznie szczep Sauvignon Blanc) oferują znacznie droższe produkty, które właściwie nie różnią się od reklamowanego przeze mnie napitku. No i nie wiem czy pamiętacie co Piotrek S. powiedział w Mierzęcinie – za dobre, białe, nowozelandzkie wino dałby się pokroić… oj, ja też….

3.        To winko zakupione również u pana Marka „nie ściągnęło nam skarpetek”:

Ja jednak zapamiętałam je ze względu na bardzo mocno wyczuwalny smak wiśni, który przypomina mi troszeczkę takie domowe wyroby winne i czyni je bardzo lekkim – dobra pozycja do obiadu. Co dziwne – wino na początku bardzo lekkie, w procesie dekantacji lekko zgorzkniało i zrobiło się cięższe (mi to nie przeszkadza, lubię goryczkę w winach, ale R. kręcił nochem). Cena – no cóż… za 35 zł można kupić lepszego Włocha i nie tylko…

To tak na szybko – spożytych flaszek było znacznie więcej, ale niestety nie zapadły mi w pamięć na tyle, aby cokolwiek o nich napisać. Fajny pomysł zapoczątkowany przez ŁukaszaJ Mam nadzieję, że od czasu do czasu uda się któremuś z nas opisać swoje winne doświadczeniaJ

K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz